Adopcja psa to ogromne wyzwanie i odpowiedzialność. Jeśli chcecie zdobyć przyjaciela na całe życie, ale powstrzymują Was wątpliwości przeczytajcie historie Adopciaków.
Poniżej pierwsza historia Zuzi - nadesłana przez Sylwię
Zuzia
Moja historia zaczyna się dosyć smutno. W 2015 roku odeszła moja czworonożna miłość. Miała 14 lat. Była krzyżówką jamnika z kundelkiem. Dostałam ją od taty gdy miałam około 9 lat i od razu stała się członkiem naszej rodziny. Po jej odejściu na tęczowy most, nikt z nas nie mógł się z tym pogodzić. W domu panowała rozpacz i wielka pustka. Nic już nie było takie jak wcześniej. Gdy wracaliśmy do domu, ze łzami w oczach otwieraliśmy drzwi bo wiedzieliśmy,że już nie czeka na nas merdający ogonek i wesoły pyszczek. Wtedy tata zapytał mnie czy nie chciałabym zamienić mojej tęsknoty na miłość do innego pieska.
W pierwszej chwili byłam na niego zła,że w ogóle mógł pomyśleć o innym zwierzęciu, przecież moje miejsce w sercu już było zajęte. Po paru dniach kiedy już ochłonęłam, zaczęłam zastanawiać się nad tym co powiedział mi tata. Pomyślałam,że życia mojego pieska już nikt mi nie wróci a mogłabym dać kochający dom innemu ,który tego potrzebuje.
Opcja wizyty w schronisku zupełnie odpadała. Bałam się,że jak zobaczę tyle psiaków,które czekają na dom jeszcze bardziej mnie załamie. Szukałam więc schronisk przez internet, przeglądałam zdjęcia,ogłoszenia aż trafiłam na maleństwa,które miały trafić w dobre ręce. Zadzwoniłam pod ogłoszenie nie mając pojęcia z czym jest ono związane tym bardziej,że wtedy temat pseudo hodowli był mi zupełnie obcy. Usłyszałam,że mogę zabrać pieska do siebie ale muszę zwrócić koszty poniesione przez właścicieli tj. szczepienie,odrobaczenie i pokarm. Tych kosztów było zaledwie 400 zł. Nie wahałam się ani chwili, w końcu tak czy tak musiałabym zaszczepić i odrobaczyć szczeniaczka co wiąże się z kosztami.
Zapłaciłam,odebrałam malutką,puchatą kuleczkę i zaczęły się problemy. Dopiero w domu zauważyłam,że szczenie jest całe zapchlone a do tego wychudzone i nie potrafi chodzić. Chwile później zaczęły się wymioty,biegunka i spore osłabienie. Szczeniak powinien mieć mnóstwo energii,rozrabiać,merdać malutkim ogonkiem a ten.. tylko spał. W tym samym dniu zawiozłam go do weterynarza. Tam dowiedziałam się,że nie był szczepiony ani odrobaczany, a do tego był wygłodzony a jego problemy z chodzeniem są wynikiem ciasnej klatki w której musiał być przetrzymywany. Dla mnie to wszystko brzmiało jak wyrok. Byłam zrozpaczona i nie dowierzałam jak ludzie,którzy chcieli oddać pieski w dobre ręce sami byli dla nich potworami. Niestety numer z ogłoszenia jak i samo ogłoszenie było już nie aktywne.
Po tygodniu maleństwo odeszło. Nie będę opisywać tego co przeżywałam bo nie ma takich słów. Nie zostawiłam tak tego. Sprawę zgłosiłam na policję. Próbowałam też działać na własną rękę. Działo się na prawdę bardzo wiele ale to dość długa historia. Finał był taki,że to mnie chciano ukarać bo kupno zwierząt z niezarejestrowanej hodowli jest nielegalne. Wtedy dowiedziałam się czym jest pseudo hodowla. Słuchając tych wszystkich przerażających rzeczy byłam zdruzgotana, nie martwiła mnie myśl o karze grzywny ale o tym do czego są ludzie zdolni za głupie pieniądze. Dziwiłam się jak do tej pory mogłam nie słyszeć nic o takim handlu zwierzętami. Gdybym wiedziała wcześniej, nigdy w życiu nie przyczyniłabym się do zarobku na tak okropnej "działalności". Sprawa ucichła. Jak później twierdziła policja, sprawdzono sprzedawcę a pieskom nie zagraża niebezpieczeństwo, są zaszczepione i rzekomo śpią "pod kołderką". Po takich doświadczeniach straciłam wiarę,że moje życie będzie jeszcze pełne szczęścia z czworonogiem u boku.
Któregoś dnia, zobaczyłam na fb post udostępniony przez mojego kolegę. Dotyczył on szczeniąt porzuconych w pudełku pod bramą schroniska. Na zdjęciu widziałam pięć par smutnych ocząt. Ale w momencie kiedy spojrzałam na jedną z kremowych szczeniąt, moje serce znów zabiło jak dawniej. Skontaktowałam się ze schroniskiem. Dostałam informacje,że szczenięta muszą być przez najbliższe dni pod opieką weterynarza a po tym czasie będą oddane do adopcji. Czekałam tyle ile było trzeba. Z każdym kolejnym dniem nie mogłam się doczekać aż przytulę do siebie tą małą biszkoptową kuleczkę. Po około tygodniu pojawiła się informacja na stronie schroniska,że szczenięta są zdrowe,zaszczepione,odrobaczone i gotowe do adopcji. Zadzwoniłam, był przeprowadzony ze mną krótki wywiad na temat tego jakie warunki mogę zapewnić pieskowi,dlaczego zdecydowałam się na adopcje i kilka wskazówek na temat adopcji.
Tego samego dnia pojechałam do schroniska. Pani,która w tym czasie tam była, opowiedziała mi na czym to wszystko polega, co jest zabronione a co konieczne. Spełniałam wszystkie potrzebne warunki, mój nowy członek rodziny miał zamieszkać z nami w domu, nawet innej opcji nie dopuszczałam. Podpisałam umowę adopcyjną i obiecałam wysyłać zdjęcia i informacje na temat tego jak moja Zuzia (tak ją nazwaliśmy) dorasta. Już pierwszego dnia gdy wzięliśmy ją do domu, pokochaliśmy całym sercem. Była taka radosna, nie tęskniła za rodzeństwem, nie była lękliwa, ogonek merdał i w końcu odzyskaliśmy szczęście. Dziś Zuzia jest już panienką, to najsłodsza i najmądrzejsza istotka jaką znam. Adopcja jej była najlepszą decyzją jaką podjęłam. W sierpniu minie 2 lata jak jest z nami. Ma w sobie tyle miłości do każdego, tyle energii by się bawić nawet cały dzień,i mogę śmiało powiedzieć,że to najwspanialszy kundelek pod słońcem!
Historia Zuzi jest jedną z nagrodzonych w naszym konkursie FB na Historię Adopciaków. Gratulujemy!
FERA.PL